Dziś wpis o szefie kuchni, który jest moim autorytetem w kwestiach kulinarnych i o człowieku, którego temperament i ekspresja sprawia, że jedni go kochają, a drudzy nienawidzą - Gordon Ramsay.
Gotowaniem interesowałam się od zawsze i możecie się śmiać lub nie, ale zaczęło się od... telezakupów! Wszystkie te magiczne urządzenia do krojenia, siekania, pieczenia etc. Oglądałam każdy program z zapartym tchem. Miałam na to sporo czasu, bo jako dziecko często chorowałam, więc całe dnie spędzałam na rysowaniu, leżeniu w łóżku i śledzeniu telezakupowych nowości.
Z biegiem czasu w telewizji zaczęły pojawiać się inne programy o tematyce kulinarnej, które oglądałam z rozdziawioną buzią. Mówiąc szczerze nie pamiętam, który był pierwszy, ale wiem, że te z Gordonem zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Pierwszy raz widziałam w telewizji kogoś, kto nie był miły i nie bał się tego pokazywać, a ponieważ jestem zodiakalnym skorpionem i swój charakterek mam, to wiem, że czasami ciężko się powstrzymać, by nie powiedzieć tego, co się myśli. 😉
Gordon mnie fascynuje, może dlatego, że tak jak ja jest niespełnionym sportowcem (grał zawodowo w piłkę nożną), a może dlatego, że mimo, że jest ostry jak brzytwa, to da się lubić. Lubię jego styl gotowania, mam dużo jego książek i choć przyznam, że nie są one idealne na polskie realia, to korzystam z wielu podstawowych przepisów jak np. na kruche ciasto, bulion, zapiekankę pasterską czy hamburgery.
Oglądałam chyba każdy możliwy program z jego udziałem "Hell's kitchen", "F-word", "Masterchef", "Boiling point", "Gordon Ramsay cookery course" i inne serie jego programów dokumentalnych jak np. te o rekinach czy pracy w więzieniu.
Bardzo przyjemnie ogląda się jego program, w którym gotuje wraz z rodziną. Choć tabloidy co jakiś czas donosiły jakieś wyssane z palca newsy o jego rzekomych romansach, to od lat jest związany z jedną kobietą, z którą ma 4 dzieci. Poza tym Gordon jest również bardzo mocno związany ze swoją mamą, tak jak ja ze swoją, więc to kolejna cecha, która mnie do niego przyciąga. 😉
Szanuję jego pracę i wysiłek jaki włożył w to, by znaleźć się tu, gdzie jest. Jego droga do sukcesu nie była łatwa, czytałam wiele artykułów o jego początkach we Francji. Było naprawdę ciężko, ale nie poddał się i osiągnął ogromny sukces. Ma kilkadziesiąt restauracji rozsianych po całym świecie, niezliczoną ilość gwiazdek Michelin i słynie z arcytrudnego dania - Wołowiny Wellington.
Dzięki jego programom nauczyłam się jak doprawiać dania, co to jest deglasowanie, flambirowanie, czemu tak ważne jest używanie produktów najwyższej jakości i wielu, wielu innych.
Dla mnie jest niedoścignionym wzorem i autorytetem. W mojej kulinarnej drodze towarzyszy mi od samego początku i mam nadzieję, że może jednego dnia uda mi się zjeść w jego restauracji... bo poznanie go to byłoby już zbyt wiele jak na moje nerwy. 😁
Ja z kolei uwielbiam Michela Moran i jego żarty w kuchni :)
OdpowiedzUsuńSympatyczny gość 😊 uwielbiam jego tekst "oddaj fartucha" 😂
Usuń